"Turysta" - We-Dwoje.pl recenzuje

Stało się coś zdumiewającego. Wspaniali, docenieni aktorzy i naprawdę dobry reżyser stworzyli film beznamiętny, przewidywalny i po prostu nieciekawy. Wielka pomyłka scenariuszowa i aktorska, bo też aktorzy – choć osobno wielcy – razem tworzą obojętny widzom, pozbawiony emocji tandem. Jeśli tam gdzieś jest ta osławiona chemia, osobiście zjem swoją skarpetę. Nawet tę noszoną przez tydzień.
/ 18.01.2011 06:46

Stało się coś zdumiewającego. Wspaniali, docenieni aktorzy i naprawdę dobry reżyser stworzyli film beznamiętny, przewidywalny i po prostu nieciekawy. Wielka pomyłka scenariuszowa i aktorska, bo też aktorzy – choć osobno wielcy – razem tworzą obojętny widzom, pozbawiony emocji tandem. Jeśli tam gdzieś jest ta osławiona chemia, osobiście zjem swoją skarpetę. Nawet tę noszoną przez tydzień.

Ale zapowiada się ciekawie. Elise Ward obserwowana jest przez wiele osób. Każdy jej ruch jest monitorowany. Sama nie jest bynajmniej celem a jedynie dojściem do poszukiwanego mężczyzny Alexandra Price. Price ukradł niebotyczną sumę pieniędzy rosyjskiemu gangsterowi, który – a jakże – pała absolutną rządzą zemsty. Ponieważ Price – w ramach ucieczki - najprawdopodobniej zmienił swój wygląd, najłatwiejszą metodą dotarcia do niego jest właśnie Elise. Zakochana kobieta pokornie spełnia każda prośbę kochanka. Kiedy ten prosi, aby wsiadła do pociągu i przekonała ścigających, że przygodny turysta to on, Elise nie waha się ani chwilę. Wybiera mężczyznę podobnej budowy, łudzącego przypominającego Price’a. Los pada na Franka Tupelo amerykańskiego nauczyciela, który – oszołomiony sytuacją i urodą Elise – chętnie wykonuje jej polecenia. Nie wie jednak, że wiążąc swoją podróż z piękną kobietą, staje się jednocześnie celem a jego życie może wkrótce zakończyć się w mało urokliwych okolicznościach.

Brzmi dobrze jedynie pozornie a czym dalej tym gorzej. Remake francuskiego filmu sprzed zaledwie 5 lat to pozbawiona jakiegokolwiek napięcia, pusta opowieść, stworzona jedynie po to, aby na tle urokliwych włoskich plenerów postawić Angelinę Jolie i Johnnego Deppa. Ona jest jak magnes dla widzów, dla wielu których mogłaby pewnie czytać przed kamerą książkę – a oni i tak poszliby na film z zachwytem. On, od czasów „Piratów z Karaibów” stał się bożyszczem co najmniej 99% żeńskiej części widowni i sporej części tej męskiej – która pokochała jego zawadiacką, luzacką postać i umiejętności aktorskie. Trudno jest więc się dziwić, że producenci bez mrugnięcia okiem wyłożyli pieniądze na film, w którym będą oboje. Podczas produkcji dyskretnie podsycano plotki o możliwym romansie obojga aktorów, ale nawet te szybko umarły śmiercią naturalną i nie dodały dodatkowej aury samym postaciom. Dawno nie było na ekranie dwójki tak dobrych aktorów, którzy we wzajemnej interakcji byliby równie pozbawieni tej słynnej filmowej chemii i jakichkolwiek wzajemnych emocjonalnych relacji, które urozmaiciłyby cały film. Nawet tworzonej dobrym, czasami bardzo dobrym warsztatem. Jolie i Depp wyglądają, jakby ich głównym zadaniem było prezentowanie eleganckich ubrań. Osobno. Jako tandem wieją nudą, mijają się na ekranie a kiedy muszą wejść w kontakt fizyczny, wyglądają bardziej, jakby ktoś ich karał niż nagradzał.

Karą wydaje się zresztą samo uczestnictwo w tym filmie, zarówno dla jego twórców, jak i tych, którzy zdecydowali się na wyprawę do kina. Wszystko jest przewidywalne jakby było już w setkach filmów. Koniec jest wytchnieniem a nie szczytem kinowych emocji. Jeśli w zamierzeniu scenarzystów był jakikolwiek suspens, niestety my możemy się go jedynie domyślać. Nie widać go za grosz. Jedyne co w tym filmie ładne to efektowne obrazki Wenecji, jak zawsze pięknej, tym bardziej z efektownym hollywoodzkim oświetleniem. Tylko, że takie same obrazki można obejrzeć w porządnym, naciąganym Photoshopem albumie podróżnym. Przeczytanie go zajmie znacznie mniej czasu niż długi film, jeszcze dłuższy, zwłaszcza, że każda minuta rozciąga się na co najmniej pięć. Mordęga. Nigdy więcej.

Fot. Filmweb.pl

Redakcja poleca

REKLAMA