Ślubne wpadki, czyli dlaczego nie było tak, jak powinno być

A może było jak miało być, tylko inaczej, niż my tego oczekiwaliśmy? W każdym razie, na większości ślubów, na jakich byłam, zdarzyła się komuś jakaś wpadka - większa lub mniejsza gafa, która albo rozbawiła całe towarzystwo, albo dodała nieco stresu młodej parze. Idealne śluby? Bywały. Jednak najczęściej nudne.
/ 15.06.2009 08:27
A może było jak miało być, tylko inaczej, niż my tego oczekiwaliśmy? W każdym razie, na większości ślubów, na jakich byłam, zdarzyła się komuś jakaś wpadka - większa lub mniejsza gafa, która albo rozbawiła całe towarzystwo, albo dodała nieco stresu młodej parze. Idealne śluby? Bywały. Jednak najczęściej nudne.

Bądźmy szczerzy - po latach pamięta się najlepiej te wesela, na których panna młoda straciła część sukienki, lub też pan młody stracił głowę dla atrakcyjnej kuzynki (tych ostatnich przypadków, na szczęście, znam niewiele!). Warto się jednak zastanowić, czy każdym drobiazgiem musimy się przejmować? Często, gdy opadną emocje, nie potrafimy zrozumieć, dlaczego tak się zezłościliśmy. Tort się nagle zawalił? Auto złapało gumę? Któryś z gości, pijany, wpadł pod stół? Przecież… to nie koniec świata!

Przeglądając niedawno zdjęcia z różnych wesel, przypomniały mi się pewne ślubne sytuacje – jednych łatwo można było uniknąć, inne trudne było przewidzieć. Z większości śmieją się po dziś dzień goście weselni, choć bywały i takie wpadki, gdy nikomu do śmiechu nie było. Z jakichś względów jednak te a nie inne sytuacje zapadły mi w pamięć.

Ślubne wpadki, czyli dlaczego nie było tak, jak powinno być

Jak to z obrączkami było…

Ślub miał być w amerykańskim stylu. Marsz Mendelsona w tle, panna młoda odprowadzana przez ojca do ołtarza oraz trzyletni chłopiec, trzymający na poduszce obrączki. Pięknie, i tak filmowo! Ktoś jednak zwrócił uwagę, że dziecko może się znudzić swoim zadaniem i, choćby niechcący, upuścić pierścionki, a gdy te się poturlają po posadzce, ciężko je będzie znaleźć. Do dziś nie wiem, kto wpadł na pomysł, by obrączki… przyszyć! Kamerzysta musiał robić cięcia przy montażu, by nie było widać, jak para młoda szarpie się, próbując oderwać swoje pierścionki - na szczęście, ktoś miał przy sobie małe nożyczki i uratował niezręczną sytuację.

Jak to z pierwszym tańcem było…

Zwyczajowo, tuż po obiedzie, na parkiet zapraszani są wszyscy goście - orkiestra woła zaś parę młodą do pierwszego tańca. Tak też miało być tym razem. Jednak zanim świeżo poślubieni małżonkowie dotarli na środek sali, zerwał się z miejsca ojciec pana młodego. „Państwo młodzi nie tańczą. Żałoba.” Zapadła cisza. Ktoś tam próbował wytłumaczyć, że przecież to ślub, mama pana młodego zmarła wiele miesięcy wcześniej, ale skończyło się na płaczu, obrażaniu, kłótniach i zepsuciu atmosfery do końca wieczoru. Para młoda w końcu zatańczyła „pierwszy taniec” po kilku godzinach, ale bawić nikt się tak naprawdę nie bawił. W angielskim stylu goście, jeden za drugim, opuszczali wesele o grobowej atmosferze.

Jak to z roztargnionym księdzem było…

Inni znajomi postanowili zorganizować weselicho jak się patrzy. Takie na 300 gości! Zaproszenia zostały porozsyłane, wszystko ustalone – i gdyby przyszła panna młoda dwa tygodnie wcześniej nie spotkała swojej koleżanki, dopiero w dniu ślubu dowiedziałaby się, że ksiądz na tę samą godzinę zaplanował… dwa nabożeństwa! Udało się zmienić godzinę, jednak trzeba było tych trzystu gości jakoś poinformować. Ksiądz uznał bowiem, że tamci byli wcześniej, a więc mają pierwszeństwo. A co!

Jak to ze świadkiem było…

Ano, spóźnił się i do Urzędu Stanu Cywilnego na czas nie dotarł. Po dwudziestu minutach nerwowego wypatrywania trzeba było znaleźć zastępstwo. Ślub miał być bardzo kameralny – para młoda, świadkowie oraz… mama panny młodej, której obecność okazała się być niezastąpiona. Gorzej, jakby trzeba było nieznajomą z ulicy ściągać!

Jak to z pewnym kazaniem było…

Zawsze narzekałam, że kazania wciąż się powtarzają. Idę na ślub, a księża, bez jakiejkolwiek inwencji ze swej strony, wciąż czytają jedno i to samo. Nudno, więc przysypiałam. Niedawno jednak pewien ksiądz, jakby na moją cichą prośbę, postanowił powiedzieć coś od siebie. Jego kazanie na temat butelki i korka (aluzja do nocy poślubnej czy też alegoria małżeństwa?) wywołała ogólne rozbawienie. No tak, zdanie: „gdy pan młody zatka pannę młodą…” rozbudziło wyobraźnię wielu gości. Potem było jeszcze lepiej! Goście się cieszyli, państwo młodzi rumienili…

Jak to z pewnym bukietem było…

Piękny kosz kwiatów. Wielki i pachnący. Tylko czemu nikt w kwiaciarni nie zwrócił uwagi, że posłaniec wygląda jakby spędził dzień na budowie? Eleganckie przyjęcie, a tu zdziwienie gości: skąd się wziął na sali robotnik? Chłopak jedynie chciał się upewnić, czy na dobrą imprezę trafił - po chwili wrócił z kwiatami, które nieco zakryły jego poplamioną koszulę.

Jak to z muzyką na pewnym ślubie było…

Marzeniem koleżanki, jeszcze od czasów liceum, było piękne wesele. W końcu spotkała tego jedynego, więc po jakimś czasie można było porozsyłać zaproszenia na ślub. Miało być idealnie. Tak, jak sobie umyśliła koleżanka… tj. z muzyką techno i szwedzkim stołem! Nie minęły dwie godziny, a na sali zrobiły się pustki. Jak się okazało, część gości jedynie zmieniła przyjęcia – w hotelu, w różnych częściach, trwały w tym samym czasie dwie imprezy weselne. Ludziom spodobała się tamta zabawa, więc dyskretnie (!) się przenieśli…

Jaki z tego wniosek? Nie upilnujemy każdego! Czy więc warto tracić nerwy, by wszystko dopiąć na ostatni guzik? Z reguły i tak się okazuje, że któryś się oderwał…

(a.)

Redakcja poleca

REKLAMA