Domowy chleb razowy i ciasto czekoladowe - przepisy z bloga addiopomidory

"Nie chodzi przecież o jedzenie. Ani nawet o gotowanie. Lecz o życie ze smakiem" - mówi Anna Zabrowarny, autorka bloga kulinarnego addiopomidory. Zobaczcie, jakie dania proponuje czytelnikom We-Dwoje.pl.
Marta Kosakowska / 27.05.2011 07:51

"Nie chodzi przecież o jedzenie. Ani nawet o gotowanie. Lecz o życie ze smakiem" - mówi Anna Zabrowarny, autorka bloga kulinarnego addiopomidory. Zobaczcie, jakie dania proponuje czytelnikom We-Dwoje.pl.

Jak smakuje codzienność? Kromką chleba smarowaną co rano, czekoladką na poprawę humoru w czasie pracy, uśmiechem dziecka zajadającego wspólnie upieczone ciasteczko? Każdy z Was odpowie na to pytanie inaczej. Bo każdy ma swój własny przepis na życie. Integralnym składnikiem naszego jest radość z jedzenia. Prosta przyjemność, która buduje dobre relacje, daje siłę i energię, pozostawiając wspomnienia pachnące cynamonem. Na naszym stole nigdy nie brakuje upieczonego w domu chleba, ciasteczek dla dzieci i czekoladowych wypieków, o które domagają się wszyscy. W kuchni łatwiej żyć chwilą. Cieszyć się sezonowymi owocami i warzywami. I zjadać je co do ostatniego owoca na grządce z zaklęciem na ustach – trwaj chwilo, jesteś piękna... - mówi Anna Zabrowarny, autorka bloga addiopomidory.

 

Chleb razowy na ciemnym piwie z syropem klonowym

Polecam Wam go gorąco. Ma niezwykle chrupiącą skórkę, aromat, który potrafi na chwilę zakręcić w głowie, miąższ miękki i wilgotny, smak delikatnie słodki. Pozostaje długo świeży. Przynajmniej na tyle długo, na ile mu pozwolimy.

Składniki:
425g gęstego zakwasu dokarmionego nie później niż 10-12 godzin wcześniej
175 g ciemnego piwa stołowego*
3 łyżki syropu klonowego
7g soli morskiej
250g mąki pszennej chlebowej
50g wody
½ łyżeczki suchych drożdży

Przygotowanie:
1. W dużej misce mieszamy zakwas, piwo, syrop klonowy, sól i wodę.
2. Dodajemy mąkę i drożdże.
3. Pozostawiamy przykryty ściereczką na 1 godzinę.
4. Po tym czasie mieszamy ponownie, następnie przekładamy do keksówki wysmarowanej oliwą i wysypanej otrębami. Wierzch chleba także posypujemy otrębami. Pozostawiamy przykryty ściereczką do wyrośnięcia. Potrwa to ok. 2 godzin.
5. Wstawiamy do zimnego piekarnika. Pieczemy w 200° przez 30 minut bez termoobiegu, następnie włączamy termoobieg/nawiew na 15 minut. Wyłączamy i pieczemy jeszcze około 30 minut.

*użyłam Piedboeuf, jeżeli nie jest dostępny można użyć innego ciemnego stołowego lub karmelowego, w przypadku tego drugiego warto wówczas zmniejszyć odrobinę ilość syropu klonowego

 

Kokosowe tarteletki z rabarbarem

W temacie kulinarnym tak ostatnio popularnym jak rabarbar, przyszło mi do głowy połączenie: rabarbar i kokos. Pomyślałam, czemu nie? Wyszły z tego tarteletki. Wstyd się przyznać, ale prawie wszystkie zjadłam sama. Polecam więc. Najlepsze są takie przestudzone, ale jeszcze ciepłe.

Składniki na 6 tarteletek:

Na ciasto:
175 g mąki tortowej
50 g drobnego cukru
100 g masła
50 g mleka kokosowego
szczypta soli

Ponadto:
ok. 350 g rabarbaru
8 łyżek cukru
1 jajko
65 g śmietany kremówki
40 g mleka kokosowego
30 g płynnego miodu
odrobina wiórków kokosowych

Przygotowanie:

1. Wszystkie składniki na ciasto sprawnie zagniatamy. Uformowaną kulę zawijamy w folię i wstawiamy do lodówki na czas pozostałych przygotowań.
2. Rabarbar myjemy, kroimy na mniejsze kawałki. Przekładamy do miski i zasypujemy cukrem. Odstawiamy na minimum 30 minut, mieszamy co jakiś czas. Kiedy już puści soki, przekładamy na sitko i możliwie dokładnie osuszamy na papierowym ręczniku.
3. Nagrzewamy piekarnik do temperatury 180°
4. Ciasto dzielimy na 6 części. Każdą rozwałkowujemy i wykładamy nimi foremki o średnicy 10 cm. Podpiekamy przez około 15 minut.
5. Roztrzepujemy jajko, łączymy je z miodem, mlekiem i śmietanką.
6. Spód każdej tarteletki wysypujemy odrobiną wiórków kokosowych. Na nich układamy osuszone kawałki rabarbaru, pokrywając całkowicie spód foremki. Całość zalewamy przygotowaną masą.
7. Pieczemy 20 minut lub do momentu kiedy masa się zetnie. Przestudzamy, wyciągamy z foremek i podajemy.

 

Wine Chocolate Cake

Zamarzyło mi się ciasto czekoladowe o wyraźnym, wytrawnym smaku. Niekoniecznie słodkie. Deserowe. Wyraziste. Z nutą pieprzu. I oczywiście - intensywnie czekoladowe. Do mocnej kawy.

Składniki:
100 g ciemnych rodzynek
90 g czerwonego wytrawnego wina
175 g ugotowanych buraczków
255 g czekolady deserowej 70% zawartości kakao
60 g masła
120 g muscovado
2 jajka
1 białko
szczypta soli morskiej
3 g proszku do pieczenia
5-7 ziarenek dzikiego pieprzu
100 g mąki

Przygotowanie:
1. Dzień wcześniej zalewamy rodzynki 60 g czerwonego wina. Odstawiamy na noc.
2. Rodzynki powinny wchłonąć całość, dolewamy resztę wina i mielimy na purée. Dodajemy ugotowane buraczki i ;ielimy ponownie do uzyskania gęstej, kre;owej masy.
3. Rozpuszczamy czekoladę z masłem. Dosypujemy cukier i mieszamy do całkowitego rozpuszczenia..
4. W misce ubijamy mikserem jajka, dodajemy rozpuszczoną czekoladę i buraczkowo-rodzynkowe purée.
5. Przesiewamy do oddzielnej miski mąkę, mieszamy ją z proszkiem do pieczenia i roztartym w moździerzu pieprzem. Całość dodajemy do masy czekoladowej.
6. Ubijamy osobno białko na sztywno ze szczyptą soli morskiej.
7. Nagrzewamy piekarnik do temperatury 175°
7. Dodajemy je mieszając delikatnie drewnianą łyżką do całości.
8. Okrągłą foremkę o średnicy 20 lub 22 cm smarujemy masłem i wysypujemy kakao lub semoliną.
9. Wylewamy ciasto do formy i pieczemy 25 do 30 minut. Ciasto najlepiej jest wyjąć z piekarnika po 25 minutach i pozwolić mu jeszcze "dojść" w foremce.

 

Ciasteczka z pestek dyni

Przypomniałam sobie o ciasteczkach, które jadałam w Szczecinie. Piekła je miejscowa piekarnia. W sam raz na smutki i zmęczenie, które dopadały czasami młodą mamę. Wychodziłam na spacer i choćby nie wiem co się działo, zawsze kończyłam tam, przed ladą wyłożoną ciasteczkami. Kiedy w rodzinie zaczęło przybywać mniejszych i większych sympatyków tych ciasteczek kupowaliśmy je w wielkich ilościach. Najbardziej smakowały nam te oblepione pestkami dyni i słonecznika. Wspomnienie ich smaku wróciło do mnie. Pomyślałam, że spróbuję. Jem je teraz zamiast śniadania, bo oprzeć się nie mogę...Są chrupiące z zewnątrz i kruchutkie w środku, o delikatnym ale wyraźnym smaku pestek dyni. Są pyszne. I mają moc przywoływania pięknych wspomnień. Polecam. Wystarczy wymieszać całość łyżką, możecie więc przygotować je razem z dziećmi i cieszyć się wspólnie spędzanym czasem. A tę kruchą radość popijać szklanką mleka.

Składniki:
110 g zmielonych pestek dyni
110 g mąki orkiszowej
150 g masła
85 g drobnego cukru
2 czubate łyżki miodu
szczypta soli

Przygotowanie:
1. Wszystkie składniki umieszczamy w misce i mieszamy łyżką. Powstała masa jest dość klejąca. Nie przejmujmy się tym. Wstawiamy miskę do lodówki na minimum 1/2 godziny na najniższą półkę.
2. By ciasteczka zachowały ładny kształt najlepiej piec je w formie na muffiny. Jeśli takiej nie mamy możemy także upiec je w papierowych papilotkach do muffin, włożonych jedna w drugą, podwójnie.
3. Foremki smarujemy masłem wysypujemy semoliną lub kaszą manną.
4. Nagrzewamy piekarnik do temperatury 160°
5. Formujemy talarki o średnicy dna foremek i wysokości do 1 cm. Wkładamy do środka i posypujemy pestkami tak, by pokryć dokładnie wierzch każdego ciasteczka, lekko dociskamy, by pestki dokładnie przylgnęły.
6. Pieczemy 20-25 minut. Odczekujemy kilka minut przed wyciągnięciem ciasteczek z foremek. Kiedy wystygną będą chrupiące i kruchutkie.

 

Rozmowa z Anną Zabrowarny, autorką bloga addiopomidory

Od jak dawna Pani bloguje i skąd pomysł na blogowanie?

Wydaje się, że niedługo, bo niespełna półtora roku. Założenie bloga nie było prostą decyzją. Na początku była bezpieczna pozycja obserwatora, która jednak przestała wystarczać w pewnym momencie. Potem przyszła refleksja, czy potrafiłabym, znalazłabym czas i pomysły i w końcu – czy umiałabym to robić dobrze. Zaczęłam robić zdjęcia potraw, które przygotowywałam. I nawet kiedy decyzja już zapadła, blog czekał jeszcze pół roku. W końcu jednak, w styczniu 2010 roku, addiopomidory zaistniały w sieci. Długa to była droga, dziś myślę, że za długa.

Jaką kuchnię Pani preferuje - gotować i konsumować?

Na samym początku przyjęłam zasadę, że na blogu ukazywać się będą dania, które spożywamy na co dzień. Bez specjalnego wyszukiwania nadzwyczajnych przepisów, które zachwycą oryginalnością, z długą listą skomplikowanych i drogich składników. Towarzyszyło mi przekonanie, że nie chcę nikomu niczego udowadniać, nikogo edukować – skoro zupełnie nie mam ku temu podstaw, tylko zwyczajnie – prezentować rozwiązania, które sprawdzają się na naszym stole. A więc, jeśli na przykład organizujemy przyjęcie urodzinowe, piszę o tym, bo wielu z nas zastanawia się często, co przygotować na podobna okazję. Oczywiście szukam i staram się sama tworzyć ciekawe przepisy, które mają w sobie to coś – ale zawsze celem nadrzędnym jest przede wszystkim prostota. Nic, co zajmuje wiele czasu i wymaga zrobienia dużych zakupów. Z wyjątkiem okresów świątecznych, oczywiście. Kiedy wszyscy więcej czasu spędzamy w kuchni dla dobra sprawy, jaką jest dobrze przyrządzony, pełen smaku, uroczysty posiłek w gronie rodzinnym. Osobiście najbliżej mi do kuchni greckiej, a ze względu na prostotę – także do włoskiej. W kulinarnych poczynaniach zaś staram się zawsze kierować jednym z najważniejszych przesłań kuchni francuskiej – aby danie smakowało tak, jak główny składnik, z którego zostało przygotowane. Jeśli pieczemy jabłecznik niech to będzie jabłecznik w 100%, z cieniutką warstwą ciasta i delikatnym aromatem cynamonu, który dopełnia całości ale nie zagłusza smaku jabłek. Sporo czasu spędzam na pieczeniu chleba, którego praktycznie nie kupujemy. Absolutnie nic, najlepsze ciasto czy obiad, nie daje mi takiej satysfakcji jak pięknie upieczony chleb, jego zapach i moment ukrojenia pierwszej kromki. Myślę, że wynika to z faktu, iż chleb jak nic innego daje poczucie bezpieczeństwa, zaspokaja przecież jedną z najbardziej pierwotnych i podstawowych potrzeb organizmu. Jeśli umiem upiec chleb, jestem spokojna i szczęśliwa. Nie muszę być syta, wystarczy kromka. Ale to kromka, która upiekłam sama.

Skąd czerpie Pani kulinarne inspiracje?

Czasami wydaje mi się, że to one mnie szukają i często znajdują. Połączenia smaków, jak kokos z rabarbarem, gorzka czekolada z czerwonym winem, pomidory z kandyzowaną pomarańczą po prostu przychodzą do mnie, kiedy pracuję w kuchni. W jednej chwili wydają mi się oczywiste. Naprawdę trudno to wyjaśnić, ale pewnie wiele osób przeżywa podobnie. Prawdopodobnie ktoś wcześniej już na nie wpadł. Ale akurat w danej chwili uświadomiłam to sobie ja sama, przemówiło ono do mnie. Inspiracje te nazwałabym kulinarnymi olśnieniami. Rodzą się pod wpływem aromatów, kolorów, czy tekstur. Owocują zapędami swatki – natychmiast chciałabym je pożenić i sprawdzić czy to dobrana para. Personifikuję smaki, nadaję im określone temperamenty i chyba stąd się to wszystko bierze. Oprócz tego lubię oczywiście czytać wszelkie kulinarne wydawnictwa. Przemawiają do mnie wówczas słowa i obrazy, choć dla książek bez zdjęć mam szczególną estymę i często po nie sięgam. Nie narzuca się w nich własnej wizji, pozostawiając finalne kwestie otwartymi. Wymagają większej pracy umysłu i zmysłów. Ale wyobrazić sobie i stworzyć coś bez wskazówek w postaci zdjęcia efektu to wyzwania, które lubię. Później czasami rodzi się pytanie – czy autor tak to widział? Czy tak to smakowało? I refleksja – to mój punkt widzenia, dobrze, że ktoś pozostawił wybór mnie – i że ktoś bliski powie mi po chwili – To było pyszne...

Ma Pani swoje kulinarne guru?

Im bardziej się nad tym zastanawiam tym, bardziej dochodzę do wniosku, że nie mam kulinarnych guru. Przynajmniej w takim znaczeniu, że byłabym pod czyimś totalnym wpływem. Nie ma jednej takiej osoby, są autorytety, którym ufam i które szanuję. Starając się podążać własną ścieżką korzystam z bezcennych drogowskazów, które na niej pozostawiają, w postaci wydawnictw, czy zwyczajnie – świadectwa ich życia. Lubię raczej najpierw ludzi a dopiero potem kulinarnych mistrzów, którymi są. Fascynuje mnie twórczość Mary Frances Kennedy Fisher, która jak nikt inny przed nią i być może po niej - pięknie mówiła o życiu przez jedzenie. Chyba to właśnie ona byłaby moim kulinarnym guru, gdybym je posiadała. Ostatnio najczęściej zaglądam do książek Donny Hay, Julie Andrieu i Sigrid Verbert. Same kobiety, bo to ich kulinarna wrażliwość, styl pisania, postrzegania i łączenia smaków jest mi szczególnie bliski.

Fot. addiopomidory.blogspot.com

Redakcja poleca

REKLAMA