"Osiemdziesiąt pięć przecinek trzy" - wywiad z Magdaleną Witkiewicz

„Osiemdziesiąt pięć przecinek trzy” – wywiad z Magdaleną Witkiewicz, autorką powieści „Milaczek”
/ 30.10.2008 15:47
Jakie to uczucie trzymać w ręku swoją debiutancką powieść?

Bardzo dziwne. Pomieszanie euforii z niedowierzaniem, że to, co napisałam i przy czym doskonale się bawiłam, może przyczynić się do uśmiechu innych osób. To jest tak, jakbym nagle stanęła obok i ta książka wcale nie była napisana przeze mnie. Bo przecież to takie nierealne, że trzymam w ręku swoją powieść!

Zero stresu?

Stres straszliwy. Swoje „dziecko” wystawiam na widok publiczny i każdy może je skrytykować, do wszystkiego się przyczepić. W mojej książce jest opis sylwestra. Jedna znajoma mówi: „wiesz, nie wyszedł ci”. Kolega natomiast stwierdza: „super, czułem się tak, jakbym tam był!” Ktoś uważa, że za mało dialogów, według innej opinii moja książka składa się jedynie z rozmów. Ilu ludzi, tyle różnych zdań.

Jak sama odnajdujesz się w świecie „pisarskiego macierzyństwa”? Patrzysz na „Milaczka” bezkrytycznie, czy już dostrzegasz w swojej powieści niedociągnięcia i wady?

Ja chyba w świecie każdego macierzyństwa odnajduję się doskonale. Po prostu się nim cieszę i jestem z niego zadowolona - z takiego jakim jest. A czy powieść ma wady? Z pewnością ma, któż ich nie ma! Ale kocham ją z jej wadami i zaletami.

Nie boisz się zaszufladkowania? Milena, „osiemdziesiąt pięć przecinek trzy”. Kolejna panna nie dość, że na wydaniu, to i na diecie! Bridget Jones powraca?


Nie boję się szufladek. Wiadomo – nie napisałam książki dla mężczyzn ze stopniem doktora filozofii, by debatowali o mojej książce gdzieś w kuluarach starych uniwersytetów, do tego robiąc bardzo mądre miny i intensywnie przytakując. Napisałam książkę, którą przeczytasz jadąc z Gdańska do Warszawy, i być może na końcu drogi się z lekka zdenerwujesz, że zostało ci 20 stron, a Centralna tuż tuż. I być może pani siedząca naprzeciwko zapyta cię, z czego się śmiejesz. A poza tym Bridges Jones nie dobiła nawet do siedemdziesiątki na wadze. Więc jeśli ktoś chce zaszufladkować Milaczka z Bridget, to musi znaleźć naprawdę obszerną szufladę.

„Milaczek” to powieść z gatunku tych, które poprawiają humor i na dłużej nastrajają pozytywnie. Z natury też jesteś taką życiową optymistką?

Staram się zawsze znaleźć pozytywy w negatywach. Jestem optymistką, bo świat jest piękny, tylko trzeba umieć patrzeć! Czasem, jak Ania Shirley, pogrążam się w otchłani rozpaczy, ale jeżeli znajdę sobie jakiś cel, do którego mogę dążyć, to mnie to bardzo pozytywnie motywuje. Drwię ze swoich wad, śmieję się ze swoich błędów… choć w momencie, kiedy coś się dzieje, bywam przerażona. Ale potem, jak już coś komuś opowiadam, staram się wychwycić cały komizm sytuacji. Ważne, by nauczyć się dostrzegać we wszystkim pozytywne strony.

„Chrapiący nagi mężczyzna w łóżku, kawa, rogalik i ogród za oknem. Czego można chcieć więcej?” No właśnie, czego pragnie współczesna młoda kobieta?

Nie mogę się wypowiadać za wszystkie współczesne młode kobiety. Ja chyba, tak jak Milaczek, pragnę miłości, ciepła, uśmiechu i tych pelargonii na balkonie. Jak jest miłość, zdrowie, no i te pelargonie, to powody do uśmiechu się zawsze znajdą. Tak jak mówiłam – trzeba umieć patrzeć!

Jedni po pracy zasiadają przed telewizorami i zapominają o bożym świecie, śledząc losy serialowych małżeństw. Ty kończysz studia, pracujesz, troszczysz się o rodzinę… i piszesz! Jak udaje Ci się pogodzić wszystkie, zawodowe i prywatne, zobowiązania?

Nawet nie wiem. Jak kończyłam pisać „Milaczka” już wiedziałam, że będzie wydany - byłam tak zaaferowana, że po raz pierwszy w życiu założyłam mojemu dziecku czerwone buty do różowej sukienki. Straszne, prawda? Sierpień był więc bardzo intensywny, tym bardziej, że wróciłam do pracy po urlopie wychowawczym. Staram się mieć czas na wszystko, jednak go brakuje. Jeszcze pisuję opowiadania do jednego tygodnika. Nie jest lekko. Ale jak się ma grzeczne dziecko, chodzące spać o 19.00, to wieczory stają się długie i można ze wszystkim zdążyć.

„Żeby być piękną, trzeba się nacierpieć” – uczy swoją siostrzenicę ciotka Zofia. Warto? Dla kilku (jakże ulotnych!) motyli w brzuchu?

To przecież ironia! Ale bycie pięknym z drugiej strony tak poprawia humor, czasem nawet za cenę lekkiego cierpienia! Z podziwem patrzę na kobiety, ganiające w szpilkach przez cały dzień. Ja tak nie potrafię. Potrafię za to stać w kaloszach w kałuży, leżeć z moją córką na trawie pokrytej stokrotkami czy spać pod gołym niebem w śpiworze nad jeziorem Gopło. Nie jestem taką wymuskaną laleczką – nie mówię, że bym nie chciała czasem wyglądać jak z żurnala, ale chyba nie potrafię.

Pozwalasz sobie czasem na chwile zapomnienia?

Ja generalnie grzeczne i poukładane stworzenie jestem. Nie, nie wiem czy jestem szalona. Weszłam na Kilimandżaro w grupie samych kobiet - to chyba nie szaleństwo?

Kilimandżaro?!

Była cała wyprawa "Baby na Kilimandżaro", organizowana przez moją przyjaciółkę Iwonę Grabowską. Dla mnie było to olbrzymie wyzwanie nie ze względu na trudność techniczną, ale ze względu na chorobę wysokościową. Udało się! I też ja, tchórz straszliwy, zrobiłam patent nurka. Morsem też byłam – dwukrotnie kąpałam się w Bałtyku w lutym. Z okazji wyprawy na Kilimandżaro zorganizowałyśmy koncert charytatywny dla dzieci z afrykańskiej wioski. Grał Larry OK Ugwu i Ikenga Drummers. Dochód był przeznaczony na wioskę masajską, więc potem zawiozłyśmy im tamte pieniądze. Jeśli chodzi o Afrykę, to dla białej kobiety jest to olbrzymia dawka dowartościowania się i optymizmu. Nie chciałyśmy jednak po próżnicy do tej Afryki jechać.
To chyba jednak trochę jestem szalona…

Wciąż słyszę: starość, nie radość. Czytając Twoją powieść można by zanucić: „wesołe jest życie staruszka”. Sama żyjesz na przekór, czy też na co dzień bliska jesteś obrazowi statystycznego Polaka, co wolny czas dzieli między allegro, naszą klasę i pudelka?

Nie wiem czy żyję na przekór. Chyba nie. Z allegro korzystam – wszystko kupuję na allegro. Mam również konto na naszej klasie. Tylko na pudelku dawno nie byłam. Piszę, robię swetry i czapki na drutach dla córki, lubię gotować, czekam aż mi dziecko dorośnie, by jej świat pokazać. Już mam plany!

Planujesz już kolejną powieść, czy też czekasz niecierpliwie na reakcje czytelników?

Niecierpliwie czekam na reakcje czytelników, denerwuję się strasznie, ale już mam dwadzieścia stron kolejnej.

Dziękuję za rozmowę i życzę dalszych sukcesów.

Z Magdaleną Witkiewicz rozmawiała Anna Curyło
(zdjęcia: Piotr Połoczański www.photolife.pl)
Tagi: autor, pisarka

Redakcja poleca

REKLAMA