"Krucha jak lód"

Jest coś z tymi książkami Jodie Picoult, że angażują czytelnika bez reszty. Sprawy jakie opisuje, dramaty jakie dotykają jej bohaterów, przez te kilkaset stron stają się naszymi dramatami. Mało jest dzisiaj takich książek, które równie mocno poruszają, angażują i wzruszają. Jej robią to zawsze. A ta ostatnia, Krucha jak lód robi to jeszcze mocniej i silniej niż wszystkie poprzednie.
/ 10.05.2010 00:05
Jest coś z tymi książkami Jodie Picoult, że angażują czytelnika bez reszty. Sprawy jakie opisuje, dramaty jakie dotykają jej bohaterów, przez te kilkaset stron stają się naszymi dramatami. Mało jest dzisiaj takich książek, które równie mocno poruszają, angażują i wzruszają. Jej robią to zawsze. A ta ostatnia, Krucha jak lód robi to jeszcze mocniej i silniej niż wszystkie poprzednie.

Kiedy jesteś w ciąży, chcesz przede wszystkim, żeby twoje dziecko było zdrowe. Wszystko inne, spory o płeć, o wygląd, są jedynie drugorzędnym, raczej humorystycznym tłem. W przypadku Charlotte i Seana O’Keefe drugorzędne nabiera jednak nowego wymiaru. W 27 tygodniu ciąży okazuje się, że ich nienarodzona córeczka ma ciężkie schorzenie genetyczne, wrodzoną łamliwość kości, skutkującą postępującą ich deformacją i łamliwością. Kiedy rodzi się Willow, Charlotte bez reszty poświęca się walce o jej zdrowie, zaniedbując własne życie i resztę rodziny. Chce zapewnić córce jak najlepsze warunki i jak najlepsze leczenie. Nieoczekiwanie na drodze rodziny O’Keefe staje prawnik, który "Krucha jak lód"twierdzi, że mogliby liczyć na odszkodowanie, gdyby tylko zaskarżyli swojego położnika o tzw. niedobre urodzenie. Twierdzi, że wadę Willow można było wykryć wcześniej a tym samym dać Charlotte i Seanowi możliwość przerwania ciąży. Pieniądze zdecydowanie poprawiłyby byt rodziny, jest tylko jeden problem. Położnikiem, lekarzem, który prowadził ciążę Charlotte jest jej najlepsza przyjaciółka Piper…
Zniknęłam dla świata na trzy dni. Tyle mniej więcej trwało pochłonięcie ponad 600-stronicowej książki Picoult. Dawno już żadna książka nie zaangażowała tak bardzo moich emocji, żadna nie poruszyła aż do samego szpiku kości, żadna nie wywołała tak mocnych reakcji. Picoult jak zawsze korzysta z wieloosobowego narratora, przedstawiając całą historię z punktu widzenia kolejnych bohaterów. Dowiemy się, jak całą historię zniosła sama Charlotte, jej mąż Sean, starsza córka Amelia, Piper oraz prawniczka Charlotte Marin. Każdy z nich dokłada do samej fabuły coś nowego, każdy z nich opowie wszystko ze swojej perspektywy, każdy przedstawi swoje, osobne i często odmienne stanowisko na temat całej sprawy. Wszystko zaś zamknie się w niezmiernie poruszającą, wzruszającą historię o miłości matki do dziecka, o miłości kobiety i mężczyzny i o dylemacie, kiedy trzeba wybierać między jednym a drugim. To historia o desperackim szukaniu pomocy i bezsilności, kiedy matka musi patrzeć jak cierpi jej dziecko a nie może nic zrobić. To też opowieść o tym jak bardzo można poczuć się zagubionym, zostawionym samemu sobie, w poczuciu, że nikt i nic nie zwraca na nas uwagi. Wreszcie, to pouczająca lekcja dla rodzin, że – nawet w obliczu nieszczęścia jakim jest choroba dziecka – nie można zapominać o rodzinie jako całości, dostrzegając i nie bagatelizując też problemów innych jej członków. Nie wiem co z tą Picoult jest, że jej książki – mimo iż w gruncie rzeczy dość schematyczne i powtarzalne – potrafią przeniknąć do samego szpiku kości, zaabsorbować, zaangażować wzruszyć. Piorunująca książka. Płakałam jak małe dziecko, do samego (piorunującego) końca nie mogąc pozbyć się tej przysłowiowej guli w gardle. Zwłaszcza, że sama jestem matką.

Marta Czabała