Czy to już zdrada?

Całe życie jawiło mi się, że zdrada to kiedy on prześpi się z jakąś inną. Okazuje się, że niekoniecznie…
/ 06.10.2010 07:41

Całe życie jawiło mi się, że zdrada to kiedy on prześpi się z jakąś inną. Okazuje się, że niekoniecznie…

Granice zdrady wydają się być bardziej ruchome niż pojęcie globalnego ocieplenia i to, co dla niektórych z nas jest codziennym życiem wśród ludzi, dla innych może być powodem do wystawienia walizki za drzwi. Wedle badań prof. Izdebskiego, z cytowanego niedawno na łamach We-Dwoje.pl raportu o seksualności Polaków wynika, że oczywiście mężczyźni są w stanie wybaczyć więcej. Może to dlatego, że sami mają dużo za uszami i bronią się przed hipokryzją, może po prostu dalej im do paranoicznego podejścia niektórych przesadnie zazdrosnych pań (związek z estrogenem jest oczywisty).

Co jednak jest jeszcze ciekawsze, to fakt, że za zdradę niektórzy z nas (5% panów i 9% pań) uważa… oglądanie materiałów pornograficznych w sieci bez wiedzy partnera. Uważam ten wynik za dość szokujący w XXI wieku i nie wiem tylko, czy wynika on z naiwności, czy niezrozumienia fizjologicznych reakcji organizmu na zbiór pikseli układających się w gołą pupę. Co lepsze, prawie co piąta kobieta i co dziesiąty mężczyzna oskarżyliby o zdradę partnera, który potajemnie prowadzi on-line rozmowy na temat seksu… bez poczucia podniecenia. Czyli nie wolno spytać koleżanki gdzie jest punkt G, bo żona ma prawo do rozwodu.

Z tego samego badania wynika jeszcze, że prowadzenie w Internecie rozmów o seksie łączących się z masturbacją, w ukryciu przed partnerem, uznaje za sprzeniewierzenie 54% kobiet i 36% mężczyzn. To już zrozumieć łatwiej, bo zjawisko podpada pod pojęcie seksu wirtualnego, który ponoć kiedyś ma zastąpić starą, dobrą Kamasutrę. Niemniej jednak, wciąż dręczy pytanie, dlaczego czynność absolutnie nie wiążąca się z faktycznym cudzołóstwem przyprawia nas o palpitacje serca?

Sam przecież tylko Internet popchnął pojęcie więzi damsko-męskich do zupełnie nowego wymiaru, do którego musi się w końcu przyzwyczaić nasza mentalność. Na Facebooku wystarczy manipulacja profilem i z czystą kartą singla można śmiało nawiązywać znajomości o charakterze flirtującym. Najprawdopodobniej ta znajomość pozostanie na zawsze wirtualna, bo jak w przypadku fantazji, dobrze wiemy, że rzeczywistość rozczarowuje i „ładnakasia25” z idealną fotką może okazać się wyretuszowanym workiem nieszczęść albo nawet mężczyzną. Czemu więc nie traktować lekko erotycznych nawet rozmów partnera jako nowoczesnego przedłużenia fantazji? To jak wciągające jest „podrywanie na niby” warto sprawdzić samemu - ręczę, że przy odpowiedniej sposobności i urzekającym internetowym amancie nasze standardy szybko staną się podwójne.

Są zresztą ludzie, którzy wierzą, że ta odrobina niezobowiązującego flirtu na co dzień - z sąsiadem, sekretarką, mechanikiem czy kolegą męża utrzymuje nas w znacznie lepszej samoświadomości i sprawia, że chętniej i aktywniej angażujemy się w związek. Może monogamia zyskuje na błahej konkurencji z zewnątrz?

Jest oczywiście druga strona medalu, w której z niewinnych słownych igraszek z koleżanką z pracy rodzi się seks na kserokopiarce, a on nawet nie wie jak to się stało i w sumie łatwiej mu uwierzyć, że to przecież nie była zdrada tylko wypadek przy pracy. Scenariuszy, w których szczęśliwie żonaty ma w zwyczaju poklepywać wszystkie okoliczne panny po pupie i czynić im niedwuznaczne uwagi też na świecie nie brakuje i sposób interpretacji takiego faktu przez partnerkę może być kontrowersyjny.

Czym więc jest dla nas zdrada? Czy to na przykład nie jest fakt platonicznego zafascynowania kolegą, któremu ona zwierza się ze wszystkiego i z którym spędza czas chętniej niż z partnerem? Czy może jednak ograniczyć pojęcie wielkiej krzywdzące „Z” do pogwałcenia wyłączności sypialnianej? Czy pocałunek, który miał być przyjacielski, ale się niechcący wydłużył jest powodem do pokuty? Pornografię zostawiłabym uparcie daleko poza wszelkim podejrzeniem, podobnie jak patrzenie się na dekolt ekspedientki w warzywniaku.

Czekamy na Wasze opinie…